Co za niesamowity tydzeń! Zawieszony pomiędzy Chemin des Mannes, a Camping de la Baie, pomiędzy plażą, a portem, pomiędzy Cavalaire, a Lavendou, ale w całości spędzony razem. Wszystko dobrze się ułożyło, że przyjechali dopiero po dwóch tygodniach. Na początku oczywiście miałam wątpliwości, czy to dobrze, że przyjechali do mnie, kiedy właśnie się zaklimatyzowałam, mniej więcej poukładałam sobie na nowo świat, uczyłam się żyć bez ich fizycznej obecności obok mnie, a tu takie wtargnięcie. Po pierwszym dniu i pierwszej nocy, którą spędziłam z nimi miałam wizje ich odjazdu i bólu, który znów będzie mi towarzyszył. Jednak postanowiłam cieszyć się chwilą obecną i to mi pomogło. Nie wiem, kiedy ten tydzień minął. Każdy dzień był inny, ale jednak tak bardzo do siebie podobny. Przyzwyczaiłam się już, że codziennie rano z przedszkola jechałam ze świeżymi bagietkami do naszego mobile home'u i spędzałam z nimi razem czas przed południem. O 12 odbierałam małą i jechałam ją położyć spać i ok 14 znów wracałyśmy do nich, żeby pójść na plażę, na basen, na spacer, na wyprawę w nieznane. I to codzienne pytanie się Marije kiedy kończę dzień opieki nad małą, które każda rozumie inaczej. Ona zawsze odpowiadała, że nie wie kiedy skończy prace, ale ok 17.30 lub 18 lub 18.30 powinna być w domu i w sumie mogę ją przywieźć kiedy chcę, a my chcieliśmy mieć jak najwięcej wspólnego czasu, ale duża Julia nam w tym nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, bardzo polubiła oczywiście małą Julcię, moich braci i rodziców, najbardziej tatę, chyba dlatego, że miał dla niej dużo cierpliwości i śpiewał jej śmieszne piosenki. Niesamowite też było to, że w ogóle mogłam ją ze sobą do nich zabierać, ale w końcu jej mamie to nie robiło różnicy, gdzie się nią zajmuje. A miała nawet lepiej. Jak w moim domu :)
Niestety podczas ich pobytu cały nasz departament Var nawiedziła największa ulewa. W ciągu jednego dnia spadło tyle deszczu ile spada przez 6 miesięcy. Zginęlo ponad 20 osób i straty powodzi są niewyobrażalne. Na szczęście nas to ominęło i siedzieliśmy w błogiej nieświadomości skutków tego deszczu. Tato wymyślił sobie, że to taka typowa monsunowa ulewa (tak monsunowa w klimacie śródziemnomorskim...- takie zboczenie geograficzne). Pogoda również ich nie rozpieszczała. Upałów nie było. Komarów też nie. Ale i tak są opaleni i zadowoleni.
Wczoraj po południu wyjechali i zostałam z dużą Julią, z którą teraz mam zupełnie inne stosunki. Ich obecność tutaj bardzo mi w tym pomogła. Zobaczyła, jak mała Julcia chce iść do mnie na ręce, poczuła się zazdrosna. Zobaczyła mnie w innym świetle i innym towarzystwie i potrzebowała mojej obecności koło siebie. A kiedy ich pożegnaliśmy to długo mnie przytulała i całowała w policzki. Myślę, że może być teraz łatwiej, kiedy już bardziej się lubimy.
Ten tydzień będę długo wspominać. Ale mam nadzieję, że nie będę się rozklejać w miejscach, w których byłiśmy razem. Te zachody słońca w porcie... Nie wiem skąd, ale czuję się o wiele silniejsza w przeżywaniu takiej rozłąki. Mam jakąś siłę, która pcha mnie do przodu i nie pozwala rozpaczać. Przecież właśnie trwa wielka przygoda, która już nigdy może się nie zdarzyć. Więc zamierzam się cieszyć chwilą.
Z Juliami
W tym miejscu chciałabym spędzić swój ostatni wieczór w Prowansji.
Niańki na spacerze, rodzice mają wolne.
Urodziny Mamy.