czwartek, 28 października 2010

Widzą wszystko.

Dzieci widzą wszystko. Zaskoczyło nas kiedy czytając z Julką milion razy różne książeczki, popatrzyła na jakąś postać i zaraz też robiła taką minę (przykład powyżej). Mamy z tego niezłą radochę :)

Rozbite myśli.

Dzisiaj skończył się pierwszy miesiąc zajęć. Nie wiem kiedy to minęło. Po prostu, tydzień za tygodniem. Zajęcia na uczelni są tak wciągające, że nawet nie wiadomo kiedy jest już kolejny tydzień. Idąc za wskazówką wykładowcy od warsztatu dziennikarstwa prasowego, w wolnym czasie chodzę na ciekawe wykłady, spotkania, warsztaty. Staram się, żeby być przynajmniej raz w tygodniu na czymś takim. Ostatnio uczestniczyłam w wykładzie prowadzonym przez tegorocznego laureata Grand Press Photo, fotoreportera, podróżnika. Niesamowite doświadczenie. Słuchanie opowieści od osoby, która pracuje w zawodzie, który nam się marzy. Okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo. Fotograf wyjedzie robić zdjęcia w bardzo ciężkich warunkach, w niebezpiecznych miejscach, pozna tamtejszych ludzi, będzie żył razem z nimi, zrobi dobry materiał, będzie czuł się zobowiązany do opublikowania go, ale nikt nie będzie tym zainteresowany. Niewdzięczna praca. Już nawet nie sięgając tak daleko. Nikim szczególnym nie jestem w świecie fotografii, ale lubię je robić i czasami mi to nawet wychodzi. Dostaję propozycję fotografowania na koncertach. Super. Nowe doświadczenie, pierwsze wyzwanie. Przyjeżdżam, stresuję się, pokonuję obawy, w końcu robię zdjęcia. Materiał przekazuję w odpowiednie ręce. I na tym się kończy. Nie wiem czy są dobre czy beznadziejne. Czy potrzebne to było, czy nie, czy ktoś to opublikował i dlaczego bez poinformowania mnie. I prawdopodobnie się nie dowiem. Robię to dla siebie, ale chętnie dowiedziałabym się co mogę jeszcze poprawić. 
Oprócz tego nadal szukam pracy. Okazuje się, że trudniej niani znaleźć pracę w Polsce niż za granicą. W końcu ktoś zaczyna odpisywać, ale przez większość czasu odbijałam się od "poczty". Pisałam odpowiedź na ofertę, a rodzina nawet nie czytała. Może teraz to się zmieni, bo odpisały mi już dwie mamy.
Pomiędzy pisaniem jednego tekstu informacyjnego, a szukaniem informacji do kolejnego ładuję baterie na wszelkiego rodzaju wydarzeniach kulturalnych. W niedzielę odbył się finał festiwalu koncertów na rzecz odbudowy organów. Występowali moi znajomi z muzycznej, dyrygował nasz dyrygent. Grali ciekawe uwertury, których nigdy wcześniej nie słyszałam, a także Chopina. Siedziałam jak zaczarowana. Chyba stałam się bezkrytycznym słuchaczem, bo nie zwracałam uwagi na to, czy się mylili, czy się potknęli. Wiercili mi dziurę w duszy i wlewali ciepłe nuty, które przeniosły mnie do jakiejś innej przestrzeni. 
Do tego doszły jeszcze bardzo wartościowe filmy na MKFie. Ostatnio rosyjskie. Wczoraj oglądaliśmy Powrót (2003). Bardzo dobry film, który owiany jest tajemnicami, ale widocznie reżyser chciał zwrócić uwagę na coś innego. Wielki kontrast. Sielski początek filmu, a zakończenie niespodziewane, wręcz tragiczne. Film zupełnie nieamerykański. Bez happy endu. Potrzebowałam kilku minut, żeby dojść do siebie i poukładać myśli. Przepiękne zdjęcia, kolory, muzyka. Dobrze dobrani aktorzy. Naprawdę mogę go polecić. 
Chociaż z innej strony te wszystkie artystyczne bodźce wprowadziły mnie w jakiś ponury stan. Najpierw pojawia się nostalgia z powodu opuszczenia muzycznej. Natłok informacji o śmierci, tej bliskiej, dalekiej, masowej i jednostkowej. Przeplatają się ciemne, wieczorne myśli i giną w jakiejś głębokiej przepaści. Czuję się jak rozbitek. Oczyszczający sen nie poukładał tego w zwartą całość. 

Bardziej niż swojej śmierci boję się śmierci kogoś bliskiego.

sobota, 23 października 2010

Odwrócona mapa.

Czuję się tak jakbym stała na skrzyżowaniu wielopoziomowym i trzymała mapę do góry nogami. Optycznie posuwam się do przodu, ale tak naprawdę... cofam się. Jestem święcie przekonana, że wiem którędy prowadzi wyznaczona droga, ale idę w wręcz odwrotnym kierunku. To złudzenie. Wcale nie czuję się pewnie. Idę z podniesioną głową, ale w połowie drogi coś mnie zaczyna niepokoić. Co jest? Trzymam się zasad, znaków, a jednak błądzę. Co z tym GPSem? Najgorsza jest w tym wszystkim też niemoc. Zapytać kogoś o drogę, czy uda mi się z kimś porozumieć? Przecież pozornie właśnie w tym kierunku zmierzam. Zawrócić też nie można, a zatrzymanie spowoduje poddanie się. Co robić. Iść drobnymi kroczkami, żeby nie spaść w przepaść, czy nie zwalniać kroku i nie zwracać uwagi na złe przeczucia? Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, bo w gruncie rzeczy wiem, gdzie szukać odpowiedzi. Ale nie szukam tam. 
***
Jest układanka. Składanie jej dzieli się na etapy. Kilka jest już skończonych, ale wypełnienie wciąż świeci pustkami. Brakuje tych części. Bardzo brakuje. Dlaczego nie były dołączone do "zestawu"? Dlaczego te wskazówki są takie niejasne, gdzie szukać tych części lub gdzie na nie czekać.
***
Miłości! A ciebie gdzie szukać? Gdzie na ciebie czekać?
* 

Błogosławiony czas, gdy jeszcze mogliśmy zliczyć swój wiek na palcach.

czwartek, 14 października 2010

Wierzę w ludzi.

Nie spodziewałam się, że ograniczenie do 300 znaków to tak mało. Pierwsze krótkie teksty informacyjne na zamówienie wykładowcy oddane. W poniedziałek okaże się czy dobrze dobrałam tematy, zawarłam potrzebne informacje i czy ogólnie jest w porządku czy do kosza. Na studiach nadal mi się wszystko podoba. Już nawet na filozofii byłam cały czas w temacie i rozumiałam, że według pewnego filozofa nie można mówić o przyszłości i przeszłości, bo to by było coś czego nie ma, czyli byłoby niebytem, a niebytu nie ma. I istnienie tego i tamtego też jest niemożliwe, bo są niebytami, a niebytów nie ma itd. Niektórzy wymiękali, dookoła tylko klikali klawiaturami w komórkach, słuchali muzyki i maślanymi oczkami prosili o notatki. To jest coś czego nie lubię. Pasożytnictwo notatkowe. Człowiek się skupi, zrobi notatki w pokaźnej sumie i jakości, a ktoś to zwyczajnie skseruje, bo bimbał sobie przez cały wykład. O nie. Nie ze mną te numery. Nie zakładam z nimi porozumienia i sojuszu notatkowego. To jest moja forma nauki. Jak ja nie zapiszę sobie tego, to nawet kserówka mi nie pomoże. Nie mam zamiaru nikogo wyręczać. Może jestem brutalna i "nieżyciowa", ale mam swoje zasady. 
Kolejny nowy przedmiot socjologia bardzo przypadł mi do gustu. A raczej sposób w jaki się o niej uczymy. Trzy-godzinny wykład minął w tak szybkim tempie! Myślę, że jest to duża zasługa wykładowcy, który jest nawiasem mówiąc dziennikarzem, reporterem i każe nam mówić do siebie po imieniu (chociaż jest dr), ale ja jakoś nie mogłam się przemóc. Mówi o badaniach socjologicznych w taki praktyczny sposób, dla dziennikarzy, aż chce się słuchać i dyskutować. 
Ostatnio przechodzę na drugą stronę. Nie mówię tu o przechodzeniu do innego świata, ale zmianie swojego życia. Oczywiście wiąże się to też z tym, że zaczęłam studia. Ale głównie chodzi o relacje z ludźmi, zastanowieniu się co jest w tej chwili ważne, podjęciu kilku ważnych decyzji, trzymaniu swojego rozwoju w swoich rękach, oddaniu się marzeniom i próbom ich realizacji, uczę się pewności siebie i bycia dobrym człowiekiem. 
Wierzę w ludzi! Teraz wiem, że idąc ulicą można mieć wypadek, zasłabnąć, spaść ze schodów, a nie zostanie się porzuconym samemu sobie. Ludzie podbiegną ze wszystkich stron. Ci co widzieli ciebie jak upadałeś z tyłu, z przodu, z boku, ci co tylko usłyszeli. Podbiegną i zapytają jak się czujesz, co ci jest, czy mają zadzwonić po pogotowie. Myślę, że tak jak my byśmy się zachowali w takiej sytuacji, tak mogą potraktować nas kiedyś, kiedy będziemy w potrzebie. Zbiegliśmy się do starszej pani. To były głównie młode osoby, przed lub po trzydziestce. Pan zadzwonił po pogotowie, pani poszła kupić butelkę wody, ja czekałam z inną panią przy leżącej poszkodowanej. Kiedy udało jej się usiąść i nawiązałyśmy rozmowę, powiedziała, że ma wnuczkę w moim wieku. Wie, że też zrobiłaby to dla niej i bardzo podziękowała, chociaż przecież nie miała za co! To był odruch. Oby ludzie mieli takie dobre odruchy w pomaganiu i dostrzeganiu innych.
*
Dawno temu, za górami i lasami przybył na ziemię pewien anioł.
Przyszedł nie dla swojej przyjemności, ale żeby pomagać innym w przezwyciężaniu trudności.
Jednak po jakimś czasie sam popadł lekko w kłopoty, bo nikt go nie uważał za anioła i nie chciał słuchać.
Widząc to miłościwy Bóg posłał następnego anioła.
A gdy tamten też zaczął mieć problemy, wysłał kolejnego.
Czy wiesz, że w ten sposób zaludniła się cała ziemia?
Posłuchaj anioła.

poniedziałek, 11 października 2010

Poznawane.

Życie studenckie dopadło mnie chyba na dobre. Przynajmniej to dziennikarskie. Mam już za sobą pierwsze starcie się twarzą w twarz z nową uczelnią, wykładowcami i studentami. Psychologowie z mojej uczelni już chyba robili kiedyś badania jak wyglądają zachowania ludzkie w sytuacjach, kiedy całkiem obce sobie osoby znajdują się w jednym pomieszczeniu, czekają na to samo wydarzenie, są w podobnym wieku, ale z różnych środowisk, jednak wszyscy na tym samym kierunku. Wszechobecna dzikość. Nieśmiałe spojrzenia, nerwowe uśmieszki. Na szczęście to już za nami. Odbyły się już pierwsze integracje wydziałowe. Aczkolwiek za tydzień czeka na nas wielka integracja otrzęsinowa, organizowana przez nasz Samorząd. 
Dziennikarstwo okazało się trafnym wyborem. Ciekawe ćwiczenia dotyczące typowo warsztatu dziennikarskiego i pr. Te intelektualne tj. filozofia trochę mniej. Dostaliśmy pierwsze zamówienie na trzy krótkie teksty informacyjne do piątku do 12.00. Czyli w praktyce do czwartku wieczorem. Dostaliśmy "nakaz" interesowania się wszystkim i wszędzie. Skoro mamy wolne popołudnia (z wyjątkiem przepełnionego wtorku i długaśnego od czasu do czasu piątku) możemy się poświęcić na wszelkiego rodzaju działalności. Bardzo konkretny prof. Igor nie sprecyzował na co. Na wszystko co nam wpadnie w oczy. Nawet na spotkania grupy buddystów, ceremonię otwarcia mostu, czy warsztaty rolnicze. Nigdy nie wiadomo co nam się może przydać w redakcji, za kilka lat, kiedy będziemy już prawdziwymi dziennikarzami. I najważniejsze. Uświadomił nam, że w tym zawodzie nie można być artystą. To ma być konkret, ważna informacja, rzetelnie podana, dobrze złożona i tyle. Za kilka minut już jest niewiele warta. Tutaj nie ma miejsca na przewracanie świata do góry nogami. "Jeżeli myślicie, że wasz tekst wstrząśnie całym społeczeństwem to jesteście w błędzie." Jak to jest? Zobaczymy w praktyce. Zawsze zostaje mi fotografia, w której nawet jak mam zrealizować fotorelację na zamówienie, można poszaleć artystycznie. Póki co odkładam plany niańczenia dzieci popołudniami (właściwie to tylko jedna mama odpowiedziała na moje ogłoszenie), a zastąpię je praktyką w redakcji portalu studenckiego, DA, uczestniczeniem w w/w spotkaniach, warsztatach, wykładach itd. 

sobota, 2 października 2010

Nieznane.

Koniec tego dobrego. Najdłuższe wakacje w życiu dobiegają końca. Właściwie to cieszę się z tego powodu. Z jednej strony mam już dość tej niepewności związanej ze wszystkim co nowe, z życiem studenckim, studiami, nowymi ludźmi. Odwiedziłam moje liceum i teraz już namacalnie wiem, że nie mam tam czego szukać. Najchętniej nie wracałabym tam już. Mam jakiś dziwny syndrom powracania do dawnych murów szkolnych. Czy to podstawówka, gimnazjum, liceum, a zwłaszcza szkoły muzyczne. Tyle wspomnień, a jednak czuję się tak obco, jakbym nigdy się tam nie uczyła. Może kiedyś przestanę te odwiedziny traktować tak emocjonalnie i bardziej obojętnie do nich podejdę. 
Chyba każdy przez to przechodzi. Potencjalny maturzysta nie należy już do żadnych struktur, nie jest zapisany do żadnej szkoły. Starą już skończył, a nowej nie rozpoczął.  W dodatku nie wie czy się gdzieś dostanie. Ale dosyć już użalania się. Właśnie zaczyna się nowy rozdział. Co prawda nie powoduje on oczekiwanego wreszcie ustabilizowania, wręcz przeciwnie. Podejrzewam, że w pierwszym tygodniu będzie panował wszechobecny stres. Już panuje. Więc zaczynam szukać sposobów, żeby go zneutralizować. Nie pozwolę mu stać się potworem, który będzie mnie paraliżował, utrudniał oddychanie i funkcjonowanie. Zdradzę kilka sekretów. Jestem pewna, że nie uodporni się na nie. Mam zagwarantowane uczestniczenie co tydzień w koncertach muzyki klasycznej. Jestem tam w roli fotografa, ale moje zmysły nie zostają obojętne, więc korzystam ile mogę i chłonę muzykę całą sobą, żeby ewentualnie zgromadzić pokłady siły do walki z potworem. Ponadto mała Potomka jest cudownym rozweselaczem. Jej radosne okrzyki "Aja!"(w wolnym tłumaczeniu Aga, skrót od Agata) i śmiech, który mogę słuchać cały czas. Czasami wystarczy otworzyć album zdjęć z wyjazdu w Bieszczady, czy z Krakowa, czy z innego miejsca gdzie byłam w wakacje, a już się tam znajduję i nie jest mi źle. Jest wolność. Jest spokój.