niedziela, 30 maja 2010

78. Pierwsza wolna niedziela.

Chyba z tym zmaga się każda au pair. Dni pracy są ładne, wręcz idealne do odpoczynku, a jak przychodzi czas na wolny dzień to pogoda się sypie. W końcu mogłam wstać później. Myślałam, że cały dzień będzie taki szary i deszczowy. Ale na szczęście nie było tak źle, ten porywisty wiatr nie był na szczęście zimny i przegonił chmury, tak że spokojnie po Mszy mogłam sobie odpocząć na plaży. A raczej na kamienistym falochronie:
Jak na złość w dniu kiedy mam wolne, mała złośnica była taką przylepą! Już rano przy śniadaniu wspięła mi się na kolana, a po południu nie można jej było zabrać z mojego pokoju i ławki przed wejściem do "mojego domku". Przed chwilą nawet zrobiłam jej zdjęcie jak stoi w moich butach i trzyma moją opaske. Niestety jest zbyt skąpo ubrana, by publikować ten niecodzienny obrazek. Zobaczymy jak będzie się zachowywać w tygodniu. Ale nie wiem skąd przychodzi mi nagle zdrowe myślenie i wiem, że to tylko dwulatka, nie dam się jej, w dodatku dopiero uczy się żyć, nie umie panować nad emocjami, a jej fochy i kaprysy, płacz to nie moja wina! Może wytrzymam? :)



sobota, 29 maja 2010

77. Kryzys

Wiedziałam, że przyjdzie, ale nie wiedziałam kiedy i jak będzie wyglądał. To bylo straszne. Mogłabym w jednj chwili spakować wszystkie swoje rzeczy i zrobić odwrót. Zaczynałam obmyślać plan co im powiem i co zrobię, czy wrócę z rodzicami, czy znajdę inną rodzine (bo słyszałam już, że ktoś tutaj szuka au pair). Ale dlaczego takie myśli? Niestety emocje wzięły górę. Wszystkie fochy i "porażki" Julii wzięłam na siebie. to skomplikowane. Dzisiaj było dużo nowych osób dla mnie, przyszło kilku ogrodników niewiele starszch ode mnie (Marije pyta się, czy mam chłopaka. uśmiecham się i mówię, żeby się nie martwiła, żaden z nich i się nie podobał, ale byli bardzo mili i co mnie zaskoczyło, przychodzi pierwszy ogrodnik i oczywiście francuskie przywitanie całusy w policzki), później przyszła kuzynka Julii- Casie (16 l.) z rocznym Pablo, opiekuje się nim w soboty. Jejuu jaki aniołek. Jakby tylko się dało chciałabym się zamienić na dzieci. Mogłabym nawet jeszcze coś dodać, żeby opiekować się takim wdzięcznym dzieciaczkiem. I oczywiście ogrodnicy byli bardziej atrakcyjni od Aka-ty z Polski. Głupio mi było i czułam straszną niemoc, co oczywiście nie powoduje pozytywnych uczuć. Po południu miałam Julie dla siebie, bo Jorge miał mecz tenisa i pojechali razem z Marije na całe popołudnie. Wzięłam rower, plecak, potrzebne rzeczy, Julia w foteliku i alle a la plage! Czasami było fajnie i miałam ją pod kontrolą, ale większość czasu to niestety była walka z wiatrakami. Morze dzisiaj było całkiem ciepłe, niestety nie udało się popływać. Później, żeby szybciej minął czas pojechliśmy na plac zabaw. Wieczorem już było lepiej. Już stwierdzam, że mogę jeszcze zostać. Jutro pierwszy dzień-off. Uff.

piątek, 28 maja 2010

76. Trzydniowa au pair.

Początki są zawsze trudne, czego sama doświadczam w ostatnich dniach. Aczkolwiek tych zlych stron jest mniej, niż dobrych, ale niestety są bardziej bolesne, przez co dobrze je pamiętam. Już trzy dni bycia au pair za mną. Pierwsza ważna rzecz: cierpliwości, to że zaczyna mnie gryźć nie znaczy, że mnie nie lubi, to tylko chwilowe i normalne, choć złe u dwulatków. Przykre są takie momenty, zdarzają się w chwilach kiedy jesteśmy z całą rodzinką. Najważniejszy jest tatuś, później mama, a ja, w sumie nie potrzebna, ale dla ozdoby w ramach wyjątku czasami mogę ją nakarmić. W sumie nie jest tak źle. Sama zasypia, często sama karmi się łyżeczką, ale oczywiście musze wtedy podwójnie uważać, próbuje się sama załatwiać i woła (udało mi się kilka razy już złapać, chyba, że mówi po fakcie:) Ale puszczona z wózka, roweru, rąk jest nieobliczalna. Wiedziałam, że będe musiała za nią latać i mieć oczy dookoła głowy, to normalne, ale jak już jesteśmy na placu zabaw, to nie chodzę za nią krok w krok, tylko przyglądam się z bezpiecznej odległości. Zaczęły się podróże rowerem pod górkę. Wyrobie sobie kondycję, nie ma co. Przedszkolanki poznane, pierwsze samodzielne odprowadzenie i odebranie z przedszkola zaliczone. Pierwszy niespodziewany deszcz również. Dzisiaj pierwsze babysitting. W końcu to piątkowy wieczór. Z tego wszystkiego zaczynają mi się mieszać dni tygodnia. Tymczasem kilka obrazków z ostatnich dni:
Główna aleja miasta wzdłóż plaży ozdobiona jest flagami krajów europejskich. W tym Polski. Wczoraj jak wracałyśmy z Mariją i Julią z plaży pokazałam im polską flage (zdziwienie), a później mówiłyśmy państwo do każdej następnej





pierwszy wakacyjny croissant na środku morza :)



środa, 26 maja 2010

75. Prowansja przywitała mnie...

Pełną parą rozpoczęłam najdłuższe wakacje swojego życia. Samą podróż rozpoczęłam już w niedzielę bardzo wcześnie rano, kiedy całą rodzinką pojechaliśmy pod Warszawę na Pierwszą Komunię kuzynki. Wieczorem miałam pociąg do Berlina. Pożegnanie było bardzo smutne. To jest chyba najgorszy moment rozpoczynania podróży: zostawienie i pożegnanie najbliższych osób. Później najlepiej zasnąć i po ok dwóch godzinach już jest lepiej. Do tego poczytać sobie jeszcze o miejscu do którego się wybiera i pooglądać zdjęcia. Wtedy wracają chęci i cel podróży. O północy byłam na Ostbanhof, skąd odebrała mnie ciocia i zrobiłyśmy małą rundę honorową po Berlinie. Udało mi się odrobinę odespać ostatnie noce, ale po śniadaniu wyjechałyśmy od razu pod miasto, żeby dołączyć do reszty rodzinki i rodziny rodzinki. Mieli jakieś spotkanie rodzeństwa. Było bardzo miło. Większość czasu spędziliśmy w Brandenburgu. 




Następnego dnia o 14 wyleciałam do Nicei. 




Prowansja przywitała mnie słońcem, ciepłą pogodą, niebieskim niebem, lazurowym morzem, zapachem wakacji palmami, malowniczym krajobrazem, zupełnie nieznanym, ale zniewalająco pięknym! Rodzina bardzo sympatyczna, dwuletnia Julia otwarta i urocza, ale również kapryśna jak to 2-latki. Na szczęście mam swoje metody na poskromienie takich złośnic. Furorę robią bańki. Chociażby. Ale cały dzień dzisiaj na zmianę robiłyśmy ciasto i lody ze żwirku (cukier, mleko, mąka), roślin (które zastępowały owoce). Zwiedziłam miasto. Ale jeszcze minie trochę czasu zanim będę się poruszać bez problemu. Każda uliczka dalej od centrum jest taka podobna. A że wszystkie idą w górę, każda pomyłka kosztuje dodatkową wspinaczkę (co dzisiaj dało się odczuć). Jutro mam 7 godzin wolnego więc w końcu pójdę na plażę i spokojnie zrobię zdjęcia. 
Wskoczyłam do naprawdę głebokiej wody. Ale na szczęście w przeszłości uczyłam się pływać, co teraz pozwala mi się utrzymać na powierzchni, a nie utonąć. W dodatku niedaleko nas mieszka jakaś polska au pair i zmaierzamy się z nią zapoznać, od razu będzie nam raźniej wychodzić razem z dzieciakami i przypomnieć sobie jak się mówi po polsku, chociaż narazie próbuję opanować francuski. 


środa, 19 maja 2010

74. Wolność!

Maraton ukończony z pięknym wynikiem na sam koniec. Miły, budujący akcent, który pozwala bez skrupułów zacząć wakacje. Wakacje, co to za wakacje jak łzy aniołów leją się na nas strumieniami. Zresztą jak przez cały maj. Nie było matury, na którą bym szła bez parasola. A tymczasem jest już po. Wyjazd w nieznane zbliża się wielkimi krokami. Zbyt wielkimi. Mam wrażenie, że stumilowymi. Z jednej strony nie mogę się doczekać, w końcu drzemie w mojej duszy mały, ciekawy świata podróżnik, który ma zapędy autostopowe i afrykańskie, tęsknię za słońcem, a tam go nie brakuje, ale z drugiej strony to 4 miesiące, to wiele ważnych wydarzeń bliskich mi osób, na których mnie nie będzie fizycznie, bo oczywiście duchowo będę na pewno! To 4 miesiące w całkowicie obcym miejscu i wśród innych ludzi, innego języka. Ale przecież chcę tam pojechać. Chcę się nauczyć francuskiego i dokonam tego. Będzie ciężko, ale nie jestem w końcu małą dziewczynką. Czas się usamodzielnić i wziąć życie w swoje ręce. 
Byłam w stanie przebrnąć przez matury. Nie byłam sama. A więc teraz dam radę wytrwać na obczyźnie. I również nie będę sama. Taką mam nadzieję. 

poniedziałek, 10 maja 2010

73. Półmetek matur.

Musiałam dać upust emocjom, które w ostatnim czasie się nagromadziły. W dodatku ten maj... Czy mówiłam już jaką mam słabość do majowych barw? Niektórzy byli świadkami moich reakcji na soczystą zieleń roślin, inni na słoneczną żółć rzepaków. Chłonę kolory całą sobą. Żałuję tylko, że nie zobaczę w tym roku polskich, czerwonych maków... Póki co wylałam na matryce emocje. Poszły konwaliowe autoportrety. Jak co maj. 
Połowa maratonu maturalnego za mną. Ale zawsze kiedy biegam, końcówka jest najcięższa. Tutaj też się tak zapowiada. Dwa ostatnie egzaminy są najgorsze. Ale przecież zawsze na ostatniej prostej uruchamiają się zakopane we wnętrzu niewyczerpalne pokłady energii. Oby i tym razem tak było.
Jak pierwsza połowa? Na szczęście nie tak jak w moich koszmarach. Może pierwszego dnia przyspieszona akcja serca, niespokojny oddech, lodowate ręce, nogi nieco bardziej miękkie. Ale otworzenie pierwszego arkusza maturalnego było kluczem do spokoju na kolejnych egzaminach. Pozornie każdy następny egzamin traktowałam jak zwyczajną konieczność, nie emocjonując się i nie przeżywając zbytnio. Przecież robiłam dużo podobnych ćwiczeń. Nic mnie nie zaskoczyło. Ale jednak gdzieś, chociaż mały stres musiał się skumulować. Szkoda, że usztywnił mi szyję i barki. 
Ale już jest dobrze. Może nie wyglądam po tych dniach najlepiej, ale w miarę dobrze się czuję. Jak niesamowicie pomocne i uleczalne może być oglądanie nieciekawego filmu w miłym towarzystwie lub śpiewanie lub nauka Małej Potomki mówienia.
Wreszcie częściowo można odetchnąć. I poczuć zapach bzu. A rano obudzić się z gałązką konwalii we włosach. I poczuć się jak księżniczka...
Malaika uważa, że czas poświęcony na zdjęcia nigdy nie jest czasem straconym.
Malaika uważa, że czas poświęcony na zdjęcia powraca dwukrotnie!

niedziela, 2 maja 2010

72. O wiarę w siebie

W mej szkole życia, przedmiot świat, powtarzam rok
Ktoś zmienił program, trochę żal, lecz nie wiem kto
I takich dziwnych rzeczy muszę uczyć się
Słuchania barw, co kiedyś w oczy śmiały się bezczelnie

Daj mi Panie wiarę w siebie
I daj mi wiarę w taki świat
Co nie zamknie się przede mną
Bym nie biegła próżno w ciemność

W mej szkole życia, tyle cyfr, aż boli czas
Hałasu tyle, huku, gdy opada łza
A nikt nie uczy ciszy, w której serce śpi
i jak ten ktoś usłyszy, ze dla niego drżę cała

Daj mi Panie wiarę w siebie
i daj mi wiarę w taki świat,
Co obroni mnie przed burzą,
Bez powodu da mi różę

Nie pozwól upaść, a gdy już daj podnieść się
Nie daj zazdrościć, że coś znów omija mnie
Nie pozwól zwątpić mi w twą dobroć w środku dnia
A gdy zakocham się, to wtedy sercu pozwól widzieć

sobota, 1 maja 2010

71. Abiturienci.

Aż łezka się w oku kręci.
Czas mknie jak oszalały. Dopiero co przekraczałam mury tej szkoły i bałam się czy w ogóle się do niej dostanę. A teraz opuszczam ją. Szczęśliwie ją skończyłam. Ostatni dzwonek. Zapłakane, ale uśmiechnięte twarze. Duma rodziców po obejrzeniu świadectwa. Przed oczami mam 12 lat edukacji. Na samą myśl o tym miękną mi kolana i staje gula w gardle. Jakoś z pierwszych lat podstawówki rzucają mi się w oczy dramatyczne dla mnie chwile, kiedy np. zapomniałam piórnika. Jaka to była tragedia! Z wiekiem pułap był większy. Ale dalej nie chce mi się wierzyć, że to już koniec. Nie usłyszę dzwonka. Nie napiszę niezapowiedzianej kartkówki. I można by mnożyć przykłady. Idąc za słowami Leonidasa "Chodź i weź", które miał wypowiedzieć podczas wojny pod Termopilami, przyszliśmy do szkoły i wzięliśmy tyle ile mogliśmy. Nikt nam teraz tego nie zabierze. I dalej mamy "iść i brać", ale również i dawać! Iść z sercem. 
Jak stwierdziła nasza korepetytorka z matmy będziemy teraz w bardzo trudnej sytuacji. Skończyły się ramy, które nas kształtowały. Skończyły się struktury w których żyliśmy. Przyjaciele ze szkolnych ławek będą się oddalać coraz bardziej. A przed nami milion możliwości. Teraz dopiero zacznie się życie. 
Póki co nastrajam się pozytywnie przed egzaminami. Zauważam kwitnące kwiaty i zieleń roślin. Czuję słodkie zapachy na wieczornych spacerach. To bez? Przydatne metody: po pierwsze: lasoterapia. Po drugie: muzykoterapia. Po trzecie: aromaterapia. Po czwarte: chromoterapia. Po piąte: sylwoterapia. Po szóste: poezjoterapia. Po siódme: ...terapia, ...erapia, ...rapia, ...apia, ...pia, ...ia, ...a. 


To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku. [Winston Churchill]