piątek, 22 lipca 2011

Nicea cz.2

Deszczowe dni. A ja wspominam pobyt we Francji. Dlatego odświeżam zdjęcia i publikuję drugą część opowieści z Nicei. Może komuś zrobi się przez to cieplej. Skończyłam tu. A teraz można już odpiąć pasy, bo zapowiada się bardzo długi lot. Post.


Po niesamowitej nocy pod gwiazdami wróciliśmy do miasta. Czułam jakby temperatura powietrza wzrastała z każdą minutą. Postanowiłam przeczekać godziny południowe w domu na ostatnim piętrze rozkoszując się oglądaniem albumów przy słuchaniu Bregovica. W tym czasie również dokładnie przestudiowałam mapę, przewodnik, spakowałam aparat, butelkę wody i ruszyłam do Starej Nicei. Nie wiem czy już to ktoś kiedyś nazwał, ale mój typ zwiedzania polega na fotografowaniu. Nie tak jak japońscy turyści wszystkiego co się widzi dookoła siebie. Na początku nawet kierowałam się mapą, zmierzałam nawet w wyznaczonym kierunku, ale ogrom tych przepięknych uliczek, które na każdym kroku mnie kusiły, zmusił mnie do schodzenia ze szlaku i zagłębianiu się coraz głębiej, coraz głębiej w środek prawdziwej Nicei.  Później próbowałam znaleźć te uliczki na planie miasta, ale gdy już osiągnęłam cel zaraz znajdowałam się w zupełnie innym miejscu, które mnie urzekło. Nie wiem czy ktokolwiek byłby tak cierpliwy, żeby w ten sposób ze mną "zwiedzać". Uwielbiam uczucie, kiedy nikt mnie nie popędza. Mogę patrzeć i oglądać ile chcę. Wracać kilka razy w to samo miejsce. I tylko ja decyduję kiedy rozpocznę, kiedy zrobię przerwę, kiedy skończę, gdzie skręcę.  
Zakochałam się w kolorach francuskich kamieniczek. Wiadomo, że nigdy tam nie  jest cicho i spokojnie, nie da się chyba usłyszeć śpiewu ptaków, ani nawet szumu morza, które jest przecież nie więcej jak kilkaset metrów dalej. Ale byłam zauroczona tym klimatem. Nade mną suszy się pranie, po latarniach wspina się bluszcz, a w oddali słychać melodię pozytywki. Mijam galerie, które znajdują się na parterze tych kamienic. Zatrzymuję się i wpatruję się w wystawy. Czasami łapię spojrzenie, być może samego artysty? Czy ja kiedyś będę miała galerię? W powietrzu unosi się zapach lawendy, mydła, bagietek. Czuć wolność. 
Wieczorem moi nicejscy wybawcy zabrali mnie na Nice Jazz Festival 2010 do ogrodów Matisse'a. Główną gwiazdą wieczoru był Goran Bregovic. Lubiłam jego muzykę, ale usłyszeć ją na żywo to było ogromne przeżycie. To pomiędzy jednym koncertem a drugim Cecile zabrała mnie na soccę - francuski, a dokładniej nicejski przysmak, którego smak mogę porównać do cieniutkiego omleta z kuskusa. Wróciliśmy wytańczeni i wybawieni późno w nocy, jednak nawet wtedy Cecile znalazła dla mnie czas, żeby szczegółowo opowiedzieć jak mogę się dostać następnego dnia do Monaco, gdzie pójść najlepiej poleniuchować na plażę i dlaczego warto pojechać za włoską granicę spróbować pizzy w malutkiej miejscowości. 

 


 
 
 
 
 
 
 
 
A tu już Monaco. Kraj straszliwie bogatych ludzi. Byłam w nim może 2 godziny. Tym razem tylko odhaczone. 
 
 
 
 
 
 
 
Za namową Cecile pojechałam kolejką do Villefranche sur Mer. Malutkiej miejscowości za Niceą, która słynie z niezwykle głębokiego portu i kamieniczek w kolorze oranżady. Spędziłam tam kilka cudownie beztroskich godzin. Jednak słońce było tak intensywne, że wykończona wróciłam do Nicei.
 
 
 
Mogłabym jeszcze wiele opowiadać o kolejnych dwóch dniach, kiedy czekałam na samolot powrotny. Ale chyba jednak wystarczy. To była niesamowita przygoda, która nadal pokazuje mi, że marzenia się spełniają. Jeśli tylko chcemy, możemy wszystko. 

czwartek, 21 lipca 2011

nie budzić królewicza.

Czuję nadchodzący koniec. Może nawet już przyszedł, tylko jeszcze nie trafił do naszej świadomości. 
Jeden ruch myszką dzieli mnie od zarezerwowania samotnego lotu w zupełnie inną stronę. Chyba naprawdę potrzebuję odpocząć od wszystkiego. 
Co jeśli to nie to? Śpiący królewicz śpi i chyba nie zamierza tego zmienić.
Nie będę go budzić.

środa, 20 lipca 2011

pokój przyszłego grafika.

Jak może wyglądać pokój studentki grafiki? Cieszę się jak dziecko. Plany i pragnienia zaczynają się realizować. Zostałam przyjęta na grafikę! Nie wiem jak ogarnę dwa kierunki naraz, ale nie boję się tej niepewności. W pracy gratulują mi na siłę. Wiedzę, że ich opuszczę. Może przyjdę czasami popilnować dzieci w weekend. Nie wiem jak będzie. Na pewno inaczej. Ciekawie. Podoba mi się ta perspektywa. 

Spotykają się dwa sposoby myślenia. Czy to nie naturalne, że dążę do spełnienia marzeń? W dodatku jeżeli mam taką możliwość. Po co pracuję? Nawet po sesji nie miałam tygodnia wytchnienia. Z doświadczenia wiem, że nawet nierealne pomysły mogą być zrealizowane. Dreszcze mnie przechodzą na myśl, że strach może pokrzyżować realizację planów wakacyjnych. 

Rozwojowo z dzieciakami. Nazywanie przedmiotów, które nas otaczają. Słowa nabierają nowych znaczeń. Doskonale zobrazuje to poniższy rysunek:
sówka jest modelem, który obklejaliśmy plasteliną, a następnie makaronami i ryżem. natomiast kot jest oryginalnie różowym zagłówkiem, bardzo miękkim, który wylądował wczoraj w basenie u sąsiadów po nieostrożnym rzucaniu go przez płot. po wysuszeniu został przyczepiony do balona z helem, z którym nie leci do sufitu. stąd jego nowa, ale jakże dosłowna funkcja :)
Polubiłam politechnikę za pola lawendowe, które posadziła przed jednym ze swoich budynków.

wtorek, 19 lipca 2011

20 lat i 6 dni.

Powietrze słodko pachnie letnim deszczem. Spada na mnie jedna z ostatnich kropel kończących dzisiejszy spektakl. Patrzę na niebo ubrane w malownicze kolory zachodzącego słońca. Po pracy mogę znów bezkarnie projektować w swojej głowie. Jestem daleko stąd. Gdzieś pomiędzy białą kartką, ołówkiem i milionem barw, które planuję użyć. W wyobraźni tworzę moje nowe mieszkanie. Wyposażam swój nowy pokój, którego jeszcze nawet nie widziałam na oczy. Wyobrażam sobie przyszłość. Jutro o 15.01. Za 3 miesiące. Za 4 lata. Za 8 lat. Za 10 lat. Dalej wolę nie patrzeć. 


Zapragnęłam poruszyć swoje zdjęcia. Zatrzymywanie ulotnych setnych sekund mi nie wystarcza. Dlatego zatrzymuję momenty. Zbieram je. Te najprostsze. Te najpiękniejsze. 


Powróciły cudowne dreszcze przy czekaniu na odpowiedni moment. Nie swoim aparatem, ale swoim obiektywem. Tak bardzo za nimi tęskniłam. 
 




wtorek, 5 lipca 2011

na grafikę by się szło..

Jeszcze kilka godzin temu powietrze było nasycone sukcesem. Podskakiwałam w deszczu z parasolką i podśpiewywałam partię wiolonczeli do piosenki, która dźwięczała mi w uszach. To szok, że dostałam się do II etapu rekrutacji na grafikę. Mój projekt robiony kilka nocy, równocześnie z zaliczeniami w czasie sesji, nie był mistrzostwem świata. Właściwie to wstydziłam się trochę za niego. Szczególnie za plakat karmy dla psów. A tutaj mam iść na rozmowę kwalifikacyjną, która będzie m.in. dotyczyła uzasadnienia projektu. I mogłam obronić ten żałosny plakat. Wyjaśnić sens odwracania psów do góry nogami. Mogłam nie mówić, że nie lubię psów. W sumie wydaje mi się, że całkiem nieźle wytłumaczyłam złą reklamę i swoje claimy dla banku. Właściwie to byłam całkiem wyluzowana. Zobaczyłam w komisji moich dwóch wykładowców. Od razu raźniej. Ale jak siedzi się przed siedmioosobową komisją męską, ciężko jest być pewnym siebie. Zwłaszcza, kiedy wyświetlany jest mój projekt na całej ścianie. Nie mam słów. 20 lipca okaże się czy ustrzelono inne ofiary, czy ja zostanę ofiarą. Na nic nie liczę. Wolę zniknąć. 

Aparat w naprawie. Trzeba czekać 3 tygodnie. Pochłonie mi moją kolejną pensję. Czy naprawdę mam nie jechać nigdzie na wakacje? A swoją drogą tęsknię za popołudniami. Dzieci już powoli zaczynają mnie męczyć. Przydałyby się prawdziwe wakacje. Chcę przestać biegać. Gonić. Nie spać. Nie jeść. Nie czytać. Nie robić zdjęć.