Nawet nie wiem kiedy wpadłam w wir nowego semestru. Nie było czasu na przeżywanie i niecierpliwe czekanie. Po prostu wyjątkowo wypełnił się plan na najbliższy tydzień. Jednak jak przyszłam na zupełnie nowe w tym semestrze zajęcia, zachwyciłam się jeszcze bardziej niż pół roku temu. Zajęcia z corporate identity (będę używać CI) stały się moim strzałem w dziesiątkę. Dostaliśmy dosyć ciężki projekt, ale bardzo się cieszę, że będę mogła się kreatywnie na nim zmęczyć. Potocznie nazywany jest copy testem. Zadaniem jest m.in. zaprojektowanie kampanii reklamowej (która ma nic nie kosztować) dla dużej galerii handlowej, wymyślenie haseł reklamujących do absurdalnych zdjęć, nakręcenie spotu reklamowego dla jakiegoś produktu. Czuję, że to coś w czym mogę się spełnić.
Plany wyjazdu do Francji aktualne, jednak nie do Paryża, a trochę niżej (nie, nie Lazurowe Wybrzeże- niestety). Dlatego też ponownie zaczęłam się rozglądać za pracą (tyle jeszcze spontanicznych podróży przede mną- trzeba zacząć sobie radzić samemu). Zaaplikowałam wczoraj do kilku rodzin, których oferty okazały się dla mnie bardzo interesujące i co dziwne, już w południe jedna mama do mnie oddzwoniła! Byłam w szoku, że chciała się już spotkać! (Inne rodziny przeważnie nie odpowiadały, a tym bardziej nie po kilku godzinach). Więc im szybciej tym lepiej. Spotkanie miałam na 18.00. Dwoje dzieci. Chłopczyk 1,5 roku i dziewczynka 4,5. Zaczęłam panikować. Zdałam sobie sprawę, że to była pierwsza rozmowa o pracę. Ale jak zwykle strach ma wielkie oczy. Zauroczyły mnie te dzieci! A one były zauroczone moim ręcznie robionym wisiorkiem- księżycem. Ha! Julia (już kolejna) rzuciła mi się na szyje i dała buziaka, kiedy się żegnałyśmy. Pierwsze zdanie, które usłyszałam od jej mamy to: jednak wygląda pani inaczej niż na zdjęciu. Wszystkie panie wyglądacie inaczej niż na zdjęciach. Biorąc pod uwagę, że dodałam tam zdjęcie moje z Julką, robione z profilu rok temu.
Dzisiaj rano dostaję wiadomość z propozycją przyjścia na dzień próbny jeszcze z ich poprzednią nianią. Cały dzień musiałam przestawić do góry nogami. Zastanawiałam się czy tak naprawdę jestem zainteresowana taką pracą, więc próbowałam ich nawet trochę do siebie zniechęcić tym, że wyjeżdżam na tydzień na przełomie marca i kwietnia. Ale nie stanowi to dla nich problemu. Całe popołudnie minęło bardzo ciekawie. Sebastian od razu mnie polubił, wchodził mi na kolana, dużo się śmiał. Julia dalej była zauroczona księżycem. Jestem nazwana Agatą z księżycem, a nawet Agatą księżycową :) Nie mogła się doczekać kiedy razem zrobimy takie księżycowe naszyjniki.
Dzisiaj też odebraliśmy z drukarni owoc naszej ciężkiej pracy w ostatnim czasie. 2 tysiące sztuk specyficznych kalendarzy. Bardzo ciekawie wyszło. Ale nawet nie miałam takiego stracha jak zobaczyłam te wszystkie kartony wypełnione po brzegi publikacją, którą mamy jak najszybciej sprzedać. Oby tylko znaleźli się chętni do pomocy.
Kocham spacery po Wrocławiu. Nocą, w dzień, bardzo wcześnie rano, wieczorem, po południu. Odkrywamy nowe miejsca i zapisujemy je na naszej liście miejsc, do których wrócimy wiosną z aparatami. Urocze są nieśmiało wystające krokusy na trawnikach. Czuć wiosnę. Jest już bardzo blisko. Słońce ogrzewa tę myśl i nie pozwala jej uciec.
Nastąpiło jakieś dziwne rozszczepienie czasu. Minęło dopiero kilka dni, a ja już czuję jakby minął tydzień. W jednym dniu zawierały się trzy dni. Wieczorem nie mogę się nadziwić, że to ciągle trwa ten sam dzień. To dobrze, że tyle się dzieje.
Produkcja glinianych różności.