czwartek, 16 lutego 2012

luty zmoczył buty.

 
 
 
Najlepsza jest za duża koszula brata. Mała Potomka wie o tym już od dawna.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jak dobrze jest mieć trzy tygodnie wolnego. Jak źle jest ich nie wykorzystać. Pocieszam się setkami kilometrów, które przebyły kartki, które wysłałam i otrzymałam. Pobytem w domu i czasem spędzonym z rodziną. Dniami dla siebie, kiedy jedynym zmartwieniem była odkryta z koca noga. Kiedy mogłam się oddać rozkoszy leżenia z książką. Z Młodym Księciem, bo z Ewą Luną jeżdżę w tramwaju. Eksperymentowaniu w kuchni, zapraszaniu dawno niewidzianych znajomych. Wieczornymi rozmowami przy winie. Wyjściem na "Artystę". Inspirowaniem się odkrytymi blogami.
Przykład tego jak nie robić. Żadnych wyjazdów po za miasto dalej niż do rodzinnego domu. Nie polecam brać ze mnie przykładu. Planowania i nierealizowania. Marzenia i realistycznego myślenia. 

środa, 1 lutego 2012

Mogę.

Jak dobrze. Odsłaniam szerzej chusto-zasłonkę. Mam południowe okna. Słońce na okrągło. Cudownie. Ciepło. Jeszcze cieplej. Nawet nie wiem czy na dworze jest -10 stopni czy -20. Mogę sobie siedzieć w białym mieszkanku, czytać książkę wtulona w kilka miękkich poduszek. Mogę rysować na tablecie patyczkowate ludziki. Mogę robić dziewczynie logo, bo lubię jej zdjęcia. Mogę słuchać muzyki i zastanawiać się czy upiec dzisiaj czekoladowe babeczki czy zrobić inny deser. Mogę wyszukiwać przepisy i je w końcu realizować. Lub podgrzać pierogi, bo jeszcze zostały w lodówce. Też mogę. I mogę jeszcze pić kawo-kakao, lub herbatę z gloggiem, chociaż to może nie wypada. Mogę. I wyjść z domu bez malowania się, ale za to z ładnymi włosami. Przecież nikt mnie nie zna. A jak zna to i tak wie, że inna nie będę. Nie zna mnie inną niż jestem. Mogę w końcu wywołać zdjęcia i ładnie powiesić je na ścianie. Mogę zaparzyć lawendę, bo w końcu znalazłam w sklepie zielarskim. Mogę w końcu napisać, że to wszystko mogę. I jest mi z tym cudownie. I w dodatku mogę to zrobić dzisiaj. Dlatego ten dzień jest taki piękny. Chociaż ten jeden.