Rozczarowania? Może trochę. Bo Paryż taki jakiś nieparyski. Tylko turystyczny, jak plac przed wieżą w Pizie. Turysta na turyście. A gdzie Amelia? A gdzie ten klimat? Gdzie smakołyki na każdym kroku, przestrzeń, paryżanie? Udało nam się zejść z turystycznych szlaków i nawet teraz czuję jeszcze w ustach smak creme brulee, czy niebawgębie makaroników najlepszych. Czy naleśników z ciekawą mieszanką serów, czy cydru gdzieś tam na ostatnim piętrze w XIX wiecznej kamienicy, świeżych fig kupionych w warzywniaku u Pana Collignon. Ale czuję też duży niedosyt. Nie taki Paryż chciałam pokazać moim drogim współtowarzyszom. Nie takiego Paryża sama chciałam po raz drugi doświadczyć.
Kiedy myślę o podróżach, czuję przyjemną myśl w głowie, kąciki ust radośnie wędrują ku górze. Czy to całonocna podróż pociągiem nad morze, czy kilkugodzinna ekspresowa samochodem w góry. Czy też samolotem w kolejne nowe miejsce. Lubię ten dreszcz emocji, kiedy nie wiem gdzie dokładnie będę spać, na co następnego dnia będę patrzeć, gdzie pójdę, co zrobię. Wiem jedynie, że będzie to coś niepowtarzalnego, coś wyjątkowego. Ale jest jedno niebezpieczeństwo. Że nie będę potrafiła się z tego cieszyć. Że wrócę i nie będę marzyć o kolejnym wyjeździe. Będę zazdrościła znajomym wspaniałych zdjęć, a sama nawet nie wynurzę nosa spod kołdry. Tak łatwo wszystko zepsuć. Wyjechać z dwoma kłótliwymi towarzyszami podróży. Wyjechać nie w porę, bo egzaminy, praca, bo zawsze znajdzie się powód. A to wszystko z dobrego serca. Bo i jednemu i drugiemu człowiekowi chciałeś zrobić przyjemność. Podzielić się swoimi przeżyciami, które kiedyś sam odkryłeś. Ale nie wziąłeś pod uwagę tego, że wtedy byłeś sam. I nic ci nie zakłócało spokoju. Byłeś całkowicie wolny. Chciałeś robić zdjęcie co 5 sekund? Robiłeś. Skręcałeś bez większego celu raz w jedną, raz w drugą uliczkę? Skręcałeś. Jadłeś kiedy chciałeś? Kiedy chciałeś. I można by tak bez końca.
Nie ma co się użalać nad średnio udanymi wakacjami. Rozpamiętywać ile nieudanych kadrów zapisanych jest na przepełnionym od zdjęć dysku. Ani tego ile dni tak naprawdę było poświęconych wakacjom, a ile zagryzaniem się, że nie jestem tu, że w tej chwili jestem darmozjadem, nie pomagam, nie projektuję, nie ćwiczę, nie rozwijam się. I w tym momencie znowu zrobię przerwę na obowiązki domowe. Może wywieszę teraz pranie, albo poodkurzam. Bo co jak co, ale to dobrze mi wychodziło przez ostatnie miesiące. Nie żeby mieszkanie lśniło czystością. Co to to nie. Niewiedzieć skąd zawsze bierze się kurz, brud, okruszki, paproszki. A może coś ugotuję, bo zbliża się popołudnie. Tak, najwyższy czas poszukać inspiracji w sieci. Przecież chcę znowu zabłysnąć, zrobić coś pysznego, najlepiej włoskiego, przepięknie wyglądającego. I może nawet mi się uda nie zepsuć. W najgorszym wypadku znowu skończę na naleśnikach.
Aparat stoi przy mnie i patrzy tym swoim wielkim okiem z wyrzutem sumienia. Ostatnio karmię go samym ludzkim jedzeniem. Od tart, po babeczki i inne ładne śniadanka. Październikowa wystawa Labirynt wykręca mi dziurę w brzuchu. Przebłyski pomysłów nie zamieniają się jeszcze w realizację. A wszyscy już chcą patrzeć. Już konsultować, już wywoływać, już dyskutować.
Undermap/overmap... z mapą najczęściej błądzimy.
Wylewam kilka procent tego co gromadziło mi się na ustach. A wierzcie mi, ten nadmiar nie wyglądał dobrze, bo przecież ile można milczeć?
Zdjęcia wrzucę niebawem.
Co złego to nie ja.
Kiedy myślę o podróżach, czuję przyjemną myśl w głowie, kąciki ust radośnie wędrują ku górze. Czy to całonocna podróż pociągiem nad morze, czy kilkugodzinna ekspresowa samochodem w góry. Czy też samolotem w kolejne nowe miejsce. Lubię ten dreszcz emocji, kiedy nie wiem gdzie dokładnie będę spać, na co następnego dnia będę patrzeć, gdzie pójdę, co zrobię. Wiem jedynie, że będzie to coś niepowtarzalnego, coś wyjątkowego. Ale jest jedno niebezpieczeństwo. Że nie będę potrafiła się z tego cieszyć. Że wrócę i nie będę marzyć o kolejnym wyjeździe. Będę zazdrościła znajomym wspaniałych zdjęć, a sama nawet nie wynurzę nosa spod kołdry. Tak łatwo wszystko zepsuć. Wyjechać z dwoma kłótliwymi towarzyszami podróży. Wyjechać nie w porę, bo egzaminy, praca, bo zawsze znajdzie się powód. A to wszystko z dobrego serca. Bo i jednemu i drugiemu człowiekowi chciałeś zrobić przyjemność. Podzielić się swoimi przeżyciami, które kiedyś sam odkryłeś. Ale nie wziąłeś pod uwagę tego, że wtedy byłeś sam. I nic ci nie zakłócało spokoju. Byłeś całkowicie wolny. Chciałeś robić zdjęcie co 5 sekund? Robiłeś. Skręcałeś bez większego celu raz w jedną, raz w drugą uliczkę? Skręcałeś. Jadłeś kiedy chciałeś? Kiedy chciałeś. I można by tak bez końca.
Nie ma co się użalać nad średnio udanymi wakacjami. Rozpamiętywać ile nieudanych kadrów zapisanych jest na przepełnionym od zdjęć dysku. Ani tego ile dni tak naprawdę było poświęconych wakacjom, a ile zagryzaniem się, że nie jestem tu, że w tej chwili jestem darmozjadem, nie pomagam, nie projektuję, nie ćwiczę, nie rozwijam się. I w tym momencie znowu zrobię przerwę na obowiązki domowe. Może wywieszę teraz pranie, albo poodkurzam. Bo co jak co, ale to dobrze mi wychodziło przez ostatnie miesiące. Nie żeby mieszkanie lśniło czystością. Co to to nie. Niewiedzieć skąd zawsze bierze się kurz, brud, okruszki, paproszki. A może coś ugotuję, bo zbliża się popołudnie. Tak, najwyższy czas poszukać inspiracji w sieci. Przecież chcę znowu zabłysnąć, zrobić coś pysznego, najlepiej włoskiego, przepięknie wyglądającego. I może nawet mi się uda nie zepsuć. W najgorszym wypadku znowu skończę na naleśnikach.
Aparat stoi przy mnie i patrzy tym swoim wielkim okiem z wyrzutem sumienia. Ostatnio karmię go samym ludzkim jedzeniem. Od tart, po babeczki i inne ładne śniadanka. Październikowa wystawa Labirynt wykręca mi dziurę w brzuchu. Przebłyski pomysłów nie zamieniają się jeszcze w realizację. A wszyscy już chcą patrzeć. Już konsultować, już wywoływać, już dyskutować.
Undermap/overmap... z mapą najczęściej błądzimy.
Wylewam kilka procent tego co gromadziło mi się na ustach. A wierzcie mi, ten nadmiar nie wyglądał dobrze, bo przecież ile można milczeć?
Zdjęcia wrzucę niebawem.
Co złego to nie ja.